Zdarzenie, jakie chcę opisać miało miejsce w czerwcu 1989 r. w Warszawie po godzinie 22.00 w przeddzień Bożego Ciała. Było już ciemno, niebo ładne, bez chmur. Podeszłam do okna (mieszkam na V piętrze). Moją uwagę przykuło błyszczące daleko na horyzoncie światło. Początkowo pomyślałam, że to może sygnał świetlny jadącej ulicą Kasprzaka lub Alejami Jerozolimskimi karetki pogotowia albo policyjnego radiowozu. Później przyszedł mi do głowy samolot, gdyż w tamtej stronie miasta znajduje się lotnisko.
To światło było jednak inne. Zapalało się i gasło, by po chwili znów zapalić się, jednak już w innym miejscu. Było białe, skupione w jednym punkcie i nie dawało na niebie poświaty. Przemieszczało się z zachodu na wschód i wyglądało z daleka tak, jakby przeskakiwało do przodu z jednakową prędkością.
Nie mam wykształcenia technicznego, więc trudno mi określić zarówno częstotliwość, z jaką obserwowane światło migało, jak i prędkość, z którą się przemieszczało. Ruch „skokowy” był jednak niewątpliwy i obserwowałam go uważnie. Wkrótce „moje” światło zasłoniły mi drzewa i budynki. Po chwili jednak zawróciło ono i zaczęło się prześlizgiwać na zachód, sprawiając wrażenie, jakby się przybliżyło. Znów zasłoniły mi je budynki, ale zaraz potem światło znowu wyłoniło się i było jeszcze bliżej. Wyglądało to zupełnie tak, jakby ktoś przeszukiwał teren.
To światło przemieszczało się jeszcze pięciokrotnie, za każdym razem coraz bardziej się zbliżając. Kiedy przelatywało ostatni raz, kierując się na wschód, było już bardzo duże, a jego kolor nie przypominał białego. Wyraźnie było widać różnorodność świateł. O ile dobrze pamiętani, były wśród nich czerwone i żółte. Wszystkie migały, sprawiały wrażenie, że wirują.
Kiedy uświadomiłam sobie, czego jestem świadkiem, zrozumiałam, że jest to jakiś obiekt, mimo że na ciemnym niebie nie było widać jego kształtów. Nie wydawał też najmniejszego dźwięku. Leciał wolno -można rzec – majestatycznie, jak gdyby chciał się wszystkim zaprezentować. Dziwię się, że nikt go w Warszawie nie widział – a może się mylę.
Całe zjawisko trwało ponad 20 minut. W domu byłam wówczas sama. Jestem jednak absolutnie pewna.