Na wyspie Wolin niedaleko miejscowości Wisełka w sierpniu 1982 roku przebywali na wakacyjnym obozie harcerze z Łodzi. W godzinach nocnych między godziną 1 a 3 obozową wartę pełniła 13-letnia wówczas I.J. Noc była pogodna, lecz było chłodno. W czasie jednego z obchodów ok. godz. 02:45 za jedną z wydm zaskoczona zauważyła błysk jasno pomarańczowego światła, którego łuna na chwilę rozproszyła ciemności i zgasła. Kilka minut po godzinie 3 wraz z 15-letnim kolegą-harcerzem udała się po koce i kawę dla koleżanek, które rozpoczęły kolejną zmianę warty. Kiedy szli wzdłuż wydm, za jedną z nich ponownie zabłysło pomarańczowe światło. Przystanęli na chwilę a I.J. powiedziała koledze, że wcześniej w tym samym miejscu za wydmą widziała już podobne światło. Zaciekawieni postanowili udać się w kierunku schodów prowadzących na plażę. Kiedy zaczęli wchodzić na schody okazało się, że pomarańczowa łuna jest na tyle wielka, że swoim światłem obejmuje także część schodów, a blask jest tak intensywny, że wokół było widno niemal jak w dzień. Zaciekawieni szli dalej rozglądając się wokół szukając źródła światła. Po chwili ujrzeli w odległości ok. 60 metrów od schodów intensywnie świecący żółty obiekt w kształcie elipsy, którego środek świecił najjaśniej. Obiekt tkwił nieruchomo wśród głazów leżących u podnóża wydm. Zajmował on całą szerokość plaży, miał ok. 10 metrów długości i wysoki był na ok. 4 metry. Jego światło było tak intensywne, że można było na nie patrzeć dopiero wtedy, gdy wzrok przyzwyczaił się do niego i nie raziło oczu. Otaczająca obiekt pomarańczowa łuna sięgała do wierzchołków drzew, na wysokość bliską 20 metrów. Brzeg łuny był lekko rozproszony, natomiast krawędź obiektu była ostro zarysowana. Świadkowie powoli zbliżali się do nieruchomego obiektu i wówczas spostrzegli, że znajduję się on nad ziemią na wysokości ok. 1 metra. Gdy przebyli około 20-25 metrów I.J. odniosła wrażenie, jakby rodzaj wewnętrznego przymusu, że powinna się zatrzymać. Kolega również zatrzymał się obok niej. W pewnej chwili od obiektu rozległ się niezbyt głośny, metaliczny stukot. Był to ostry dźwięk, którego częstotliwość stuków stopniowo i dość szybko wzrastała, aż przeszła w cichy świst. Wówczas obiekt nagle się poruszył, w ciągu 2-3 sekund wzniósł się pionowo do góry i zawisł nad wierzchołkami drzew. Wówczas szum dobiegający od obiektu ucichł, zasięg łuny zmniejszył się do ok. 5 metrów, a jej kolor zmienił się płynnie na ciemnoniebieski wpadający w fiolet, po czym obiekt błyskawicznie odleciał nad morze w kierunku północno-zachodnim, następnie zgasł lub znikł nie pozostawiając na niebie za sobą żadnego śladu.
Po odlocie obiektu świadkowie znowu poczuli, że mogą się poruszać i wiedzeni ciekawością postanowili obejrzeć miejsce, w którym znajdował się obiekt. Przeskakując po leżących na plaży kamieniach zbliżyli się do największego z nich, obok którego unosił się obiekt. Około 5 metrów od niego znaleźli leżący na piasku długi na ok. 1-1,5 metra i średnicy ok. 20-30 cm, święcący jak nafosforyzowany, brzozowy pieniek . Wokół pieńka mimo panującego chłodu, czuć było przez trampki gorący piasek. Również pieniek, który świadkowie chcieli ułamać był bardzo ciepły, jednak nie oparzył ręki. Świadkowie postali chwilę i przypomnieli sobie, że mieli zanieść koce i kawę, i postanowili przyjść rano gdy się rozwidni. Z samego rano, przed południem I.J. udała się na plażę, jednak pieńka już nie było.