Pamiętam to jak dziś, choć wydarzyło się to z 5 może 6 lat temu. Było to w zimie, przed świętami, maksymalnie tydzień. Wracałem przez las do mojej wsi w województwie warmińsko-mazurskim. Nie chcę podawać nazwy miejscowości, bo wiadomo, ludzie będą gadali a ja i tak mam opinię paranormalnego głupka od czasu tego zdarzenia.
Więc wracałem do domu przez las i nagle zobaczyłem poświatę, taką jak przy wypalaniu traw, na końcu ścieżki wychodzącej z lasu. Jednak była zima, pola pokryte były śniegiem i nikt trawy nie wypalał. Była godzina może 17-18, nie później. Doszedłem do skraju lasu i zobaczyłem obiekt o średnicy może 25 metrów zwisający około 10 metrów nad ziemią. Z jego wnętrza wydobywało się dziwne pomarańczowe światło. Przestraszyłem się i musiałem się ze strachu „odlać”. Bałem się. Coś we mnie w środku wzbudzało strach. Nie umiem tego opisać, ale było to jakby wewnętrze przeżycie i coś jakby w głowie kazało mi na to nie patrzeć. Było to bardzo dziwne. W pewnym momencie obiekt błysnął jasnym światłem i zniknął. Nie żeby odleciał, po prostu się jakby zdematerializował. Nie umiem tego opisać, jakby stał się nie widzialny i nagle zrobiło się ciemno. Opowiedziałem o tym we wsi, ale nikt mi nie uwierzył. Od tamtej pory stałem się lokalnym głupkiem i od czasu do czasu lokalni pytają mnie czy nie spotkałem znowu niebieskich ludzików. Dodam, że wieś znajduje się blisko obwodu Kaliningradzkiego i ludzie od czasu do czasu widują podobne zjawiska po stronie Rosyjskiej, ale jakoś dziwnie każdy kto opowiada, że widział coś odbiegającego od normy staje się obiektem drwin a do tego często zdążą się, że w lokalnej knajpie pojawiają się „przyjezdni” którzy wypytują o tego typu przypadki. Myślę, że mieszkańcy lokalni coś wiedzą, ale nie chcą to utrzymać w tajemnicy, zwłaszcza że wielu mieszkańców naszego regionu mówi po rosyjsku albo pochodzi z rodzin o korzeniach rosyjskich.